Uczę się, ciągle uczę się :) I zmieniam się, ciągle zmieniam się :) Pamiętam taką scenę z dzieciństwa, gdy z kosmetyczki mamy zabrał...
Uczę się, ciągle uczę się :) I zmieniam się, ciągle zmieniam się :) |
Pamiętam taką scenę z dzieciństwa, gdy z kosmetyczki mamy zabrałam szminkę oraz tusz do rzęs.
Nie wiem, ile mogłam mieć wtedy lat, ale pewnie był to wiek przedszkolny czy początek szkoły podstawowej.
Do dziś mam przed oczami czerwień tej pomadki - to czerwień, która
zawsze była, jest i będzie marzeniem każdej kobiety. Oczywiście jak to u dziewczynki, której
ani babcia, ani mama – nigdy się nie malowały (ciekawe skąd, w takim razie u mamy szminka?) – nie miałam kogo
podglądać, wobec czego nie miałam zielonego pojęcia jak się to stosuje.
To, że szminka jest do ust, a tusz do rzęs musiała mi
podpowiedzieć moja kobieca intuicja.
Ta sama intuicja podszeptywała mi, że skoro kobiety zazwyczaj mają czerwone policzki, to też nie bierze się z niczego
i oprócz pomalowania ust, zostały również podkreślone kości policzkowe - no dobra całe policzki, tą samą szminką.
A czerwień pomadki to była taka prawdziwa „krwista” czerwień – musiało to wyglądać przekomicznie, no ale cóż każda mała dziewczynka marzy o tym by być dorosłą kobietą :) a dorosłe kobiety się malują - chyba...
Ta sama intuicja podszeptywała mi, że skoro kobiety zazwyczaj mają czerwone policzki, to też nie bierze się z niczego
i oprócz pomalowania ust, zostały również podkreślone kości policzkowe - no dobra całe policzki, tą samą szminką.
A czerwień pomadki to była taka prawdziwa „krwista” czerwień – musiało to wyglądać przekomicznie, no ale cóż każda mała dziewczynka marzy o tym by być dorosłą kobietą :) a dorosłe kobiety się malują - chyba...
Nie pamiętam, czy udało mi się to zrobić poprawnie to
znaczy, czy pomalowane zostały tylko usta, czy wszystko dookoła ust? – ale pewnie
byłam cała w kolorze pięknie dojrzałego pomidora.
Przypominam sobie również pudełeczko z tuszem i miniaturową
szczoteczką oraz małym lustereczkiem
– jak się dzisiaj zastanawiam to właściwie nie wiem, czy to był tusz do rzęs, czy tusz do brwi?,
ale w latach 80-tych pewnie spełniał oby dwie te role.
– jak się dzisiaj zastanawiam to właściwie nie wiem, czy to był tusz do rzęs, czy tusz do brwi?,
ale w latach 80-tych pewnie spełniał oby dwie te role.
Zasada działania tuszu była prosta – ponieważ miał on
konsystencję kamienia należało go lekko zwilżyć.
Dopiero wówczas udawało się tą małą szczoteczką nabrać odrobinę tuszu i delikatnie nanieść go na rzęsy.
To, że szczoteczka często trafiała w oko zamiast na rzęsy to jedno, drugim efektem było nanoszenie na rzęsy okropnej brei, która „zastygnąwszy” pozostawiała efekt posklejanych rzęs oraz mało ciekawych grudek osiadłych na nich.
Dopiero wówczas udawało się tą małą szczoteczką nabrać odrobinę tuszu i delikatnie nanieść go na rzęsy.
To, że szczoteczka często trafiała w oko zamiast na rzęsy to jedno, drugim efektem było nanoszenie na rzęsy okropnej brei, która „zastygnąwszy” pozostawiała efekt posklejanych rzęs oraz mało ciekawych grudek osiadłych na nich.
Tak „przyozdobiona” dostawałam ataku paniki za każdym razem, gdy wydawało mi się, że słyszę odgłos
maminych kroków – bo oczywiście wiadomo było, że nie wolno mi było się tym
bawić.
Z dzisiejszej perspektywy rozumiem zdenerwowanie mamy –
chodziłam do przedszkola, czy też do szkoły –
a ówcześnie, żeby zmyć ten „makijaż” należało nieźle popracować mydłem i wodą na mojej twarzy.
a ówcześnie, żeby zmyć ten „makijaż” należało nieźle popracować mydłem i wodą na mojej twarzy.
Raz użyte kosmetyki stawiały niezły opór w momencie ich
usuwania.
To naprawdę nie było takie proste zmyć szminkę z policzków! Nie wiem z czego ówcześnie robiono pomadki, ale na pewno co do ich trwałości nikt nie miał wątpliwości. Nawet jeśli za pierwszym razem udawało się zmyć z twarzy kosmetyk, to już pigment – przypomnę czerwony pigment – uparcie pozostawał na twarzy przez kilka dni.
Wobec czego wyglądałam jakbym cały czas miała gorączkę i to zdecydowanie nienaturalnie wyglądającą
– otoczka wokół ust oraz krwiste policzki udowadniała przynależność do rodziny klaunów :)
To naprawdę nie było takie proste zmyć szminkę z policzków! Nie wiem z czego ówcześnie robiono pomadki, ale na pewno co do ich trwałości nikt nie miał wątpliwości. Nawet jeśli za pierwszym razem udawało się zmyć z twarzy kosmetyk, to już pigment – przypomnę czerwony pigment – uparcie pozostawał na twarzy przez kilka dni.
Wobec czego wyglądałam jakbym cały czas miała gorączkę i to zdecydowanie nienaturalnie wyglądającą
– otoczka wokół ust oraz krwiste policzki udowadniała przynależność do rodziny klaunów :)
Nie inaczej rzecz się miała z „tuszem” do rzęs, czy brwi –
zmycie tego elementu, spowodowało również zaczerwienienie, ale tym razem oczu i
ich okolic. Przy czym przez kilka godzin z powodu bólu i pieczenia oczu byłam
zdecydowanie najbardziej szlochającą małą czerwoną dziewczynką.
A ponieważ jak już wspomniałam kobiety w moim domu – nigdy
się nie malowały – nie miałam przez kolejnych parę lat ochoty na kolejne
doświadczenia z powtórką robienia makijażu. Druga sprawa, że po pamiętnym
incydencie mama zdecydowanie usunęła z domu zarówno szminkę, jak i tusz.
I tak minęło bezbarwnie, to znaczy bez prób makijażowych,
kolejne parę lat i nastał czas bycia nastolatką.
Jak już kiedyś wspomniałam – nie byłam typową nastolatką, jeśli nawet się buntowałam to tylko we własnej głowie, jeśli czegoś chciałam – nigdy się do tego nie przyznawałam. Co prawda raczej nie miałam problemu z poproszeniem mamy czy babci o pieniądze – co natychmiast było wydawane na zakup książek, które w jakiś dziwny sposób zastępowały mi cały realny świat, ale na kupno kosmetyków ich nie przeznaczałam, bo właściwie nie widziałam takiej wewnętrznej potrzeby, żeby się malować.
Gdy w latach 90-tych pojawiały się powoli kolorowe czasopisma dla nastolatek, w których to pokazywano tajniki makijażu, moje rówieśniczki chętnie z tego korzystały, bawiąc się i próbując po kryjomu kolorowe kosmetyki mam. Niestety raz z powodu braku zainteresowania tematem makijażu, dwa z powodu obowiązków spoczywających na mnie w domu – pozbawiłam się możliwości współuczestnictwa w tych zdarzeniach.
Jak już kiedyś wspomniałam – nie byłam typową nastolatką, jeśli nawet się buntowałam to tylko we własnej głowie, jeśli czegoś chciałam – nigdy się do tego nie przyznawałam. Co prawda raczej nie miałam problemu z poproszeniem mamy czy babci o pieniądze – co natychmiast było wydawane na zakup książek, które w jakiś dziwny sposób zastępowały mi cały realny świat, ale na kupno kosmetyków ich nie przeznaczałam, bo właściwie nie widziałam takiej wewnętrznej potrzeby, żeby się malować.
Gdy w latach 90-tych pojawiały się powoli kolorowe czasopisma dla nastolatek, w których to pokazywano tajniki makijażu, moje rówieśniczki chętnie z tego korzystały, bawiąc się i próbując po kryjomu kolorowe kosmetyki mam. Niestety raz z powodu braku zainteresowania tematem makijażu, dwa z powodu obowiązków spoczywających na mnie w domu – pozbawiłam się możliwości współuczestnictwa w tych zdarzeniach.
Właściwie mój brak zainteresowania makijażem – nigdy mi nie
przeszkadzał, aż do takiego momentu w życiu, w którym poczułam potrzebę ukrycia
pewnych niedoskonałości na mojej twarzy. Oczywiście to nie jest tak, że
nigdy się nie malowałam. Owszem byłam posiadaczką paru cieni do powiek,
pomadki, a właściwie błyszczyku do ust oraz lakierów do paznokci i to wszystko,
jeśli chodzi o kolorowe kosmetyki w mojej kosmetyczce.
Wow! Już słyszę w swojej głowie głos koleżanki Pauli – „I Ty to nazywasz kosmetyczką z kosmetykami?!”
No cóż i ma rację – zaglądając do pierwszego z brzegu sklepu z kosmetykami można dostać zawrotu głowy nie tylko od ilości producentów i marek kosmetyków, ale także poprzez różnorodność produktów, a także mnogość pędzli, szpatułek i tym podobnych „instrumentów” do ich nakładania.
Wow! Już słyszę w swojej głowie głos koleżanki Pauli – „I Ty to nazywasz kosmetyczką z kosmetykami?!”
No cóż i ma rację – zaglądając do pierwszego z brzegu sklepu z kosmetykami można dostać zawrotu głowy nie tylko od ilości producentów i marek kosmetyków, ale także poprzez różnorodność produktów, a także mnogość pędzli, szpatułek i tym podobnych „instrumentów” do ich nakładania.
Jednak ja w swych pierwszych krokach (całkiem świadomych i pełnych chęci) dotyczących nauki
makijażu za sprawą Pauli trafiłam do "sklepu" SEPHORA. Dlaczego napisałam "sklepu", ponieważ tak naprawdę miejsca to dzięki zatrudnianiu wykwalifikowanego personelu, personelu, który robi to co kocha - stwarza miejsce, które jest nie tylko sklepem, ale dzięki właśnie kobietom w nim zatrudnionym jest miejscem, gdzie można wiele się nauczyć - zwłaszcza jeśli chodzi o makijaż. To, że można wypróbować poszczególne kosmetyki na własnej twarzy :) stanowi również niezaprzeczalny plus Sephory . No właśnie bo tak naprawdę chodzi o to, żeby najpierw się czegoś nauczyć, a dopiero potem to stosować - zwłaszcza jeśli chodzi o własną twarz :)
Co z tego, że można posiadać w swojej kosmetyczce - całą bazę kosmetyków do malowania, jeśli do końca nie jestem ani świadoma tego w jakiej kolejności powinnam tego użyć, ani nie bardzo właściwie wiem, co powinnam użyć.
Oczywiście wiem, że istnieje mnóstwo ciekawych stron prowadzonych przez blogerki, które uczą, podpowiadają i tłumaczą - jak i co, ale nigdy jakoś mnie nie kusiło żeby tam zajrzeć...
Tak naprawdę jeśli chodzi o moje doświadczenia, czy eksperymentowanie z malowaniem - to najbardziej interesuje mnie sytuacja "face to face" - ponieważ, wtedy mam możliwość nie tylko uzyskania pomocy i informacji w tym co robię źle, ale także zostanę nakierowana jak powinnam zmienić swoje "nawyki".
Przykład - przez wiele początkujących lat malowania miałam do czynienia z "pacynkami" do cieni - i tak też nakładałam cienie do powiek pędzelkiem, niby powinnam wiedzieć, że pędzlem to się maluje, a nie pacykuje :)
Wobec czego zamiast posuwistych ruchów na moich powiekach, zaaplikowałam sobie cienie do powiek przez "twarde" dotykanie, a więc nawet nie byłam w stanie uzyskać odpowiedniego efektu "przechodzenia" w kolejne odcienie.
Z ciekawością i pewną dozą zazdrości spoglądałam na dziewczynę siedzącą obok mnie (podglądałam jak malować się prawidłowo), która fachowymi ruchami nakładała kolejne cienie - tworząc przepiękne smokey eyes.
Według Pauliny moje nieudolne próby oraz podpowiedzi i poprawki prowadzącej warsztaty makijażowe SEPHORA BEAUTY CLASSES dały jednak piorunujące efekty - o dziwo dla mnie, po chwili (nie oszukujmy się dłuższej chwili), gdy już przyzwyczaiłam się do tej inaczej wyglądającej kobiety w lustrze - niby ja, a jak nie ja
- rezultat był zachwycający i zupełnie inny od tego co sama sobie potrafiłam wcześniej "zrobić".
Niestety pomimo tego, że warsztaty są organizowane co i raz, kolidują mi z zajęciami z jogi. Filozofia dbania o ciało także od wewnątrz, zwycięża z chęcią pomagania swojej twarzy kolorowymi kosmetykami :) a z drugiej strony endorfiny oraz joga twarzy pewnie o wiele więcej wniosą korzyści w moje życie i cerę, a wtedy kolorowe kosmetyki staną się dopełnieniem mojego dobrego wyglądu, a nie będą musiały spełniać roli korektora oraz nie będą musiały tuszować wszelkie niedoskonałości.
Co więc dały mi te warsztaty? Po pierwsze - coś tam jednak się nauczyłam - chociażby, jak ładnie pomalować usta
- to znaczy pomalować tylko usta, a nie wokół ust i jeszcze zęby na dodatek, jak dobrać odpowiednie kosmetyki do ust - no i miałam okazję wypróbować i poczuć się w nowych kolorach szminek (błyszczyka nie zdradzam, ale czasami zmiany są dobre) - efekt pierwszy duet szminka plus konturówka w kolorze brązu pojawiły się już w mojej kosmetyczce - teraz powoli dojrzewam do czerwieni :) i tym razem już będę wiedziała jak tego użyć :)
Po drugie - po raz kolejny udowodniłam sama sobie, że nie ma nic strasznego w tym, że przyznam się, że czegoś nie potrafię, nie umiem, a jak fajnie jest gdy spróbuję :)
Nikt się nie śmieje, nikt nie okazuje zniecierpliwienia - wprost przeciwnie zewsząd spotykam się z przesympatycznymi reakcjami, że jednak mam ochotę spróbować czegoś nowego i zapewnienia, że z każdą kolejną próbą będę coraz lepsza w swoich staraniach i efektach.
Po trzecie - pozytywne zmiany są na zauważalne nie tylko w moim wyglądzie, ale również i w zmianie postawy i podejściu do życia, a więc lepiej późno niż wcale i jak śpiewa Alicja Majewska:
Co z tego, że można posiadać w swojej kosmetyczce - całą bazę kosmetyków do malowania, jeśli do końca nie jestem ani świadoma tego w jakiej kolejności powinnam tego użyć, ani nie bardzo właściwie wiem, co powinnam użyć.
Oczywiście wiem, że istnieje mnóstwo ciekawych stron prowadzonych przez blogerki, które uczą, podpowiadają i tłumaczą - jak i co, ale nigdy jakoś mnie nie kusiło żeby tam zajrzeć...
Tak naprawdę jeśli chodzi o moje doświadczenia, czy eksperymentowanie z malowaniem - to najbardziej interesuje mnie sytuacja "face to face" - ponieważ, wtedy mam możliwość nie tylko uzyskania pomocy i informacji w tym co robię źle, ale także zostanę nakierowana jak powinnam zmienić swoje "nawyki".
Przykład - przez wiele początkujących lat malowania miałam do czynienia z "pacynkami" do cieni - i tak też nakładałam cienie do powiek pędzelkiem, niby powinnam wiedzieć, że pędzlem to się maluje, a nie pacykuje :)
Wobec czego zamiast posuwistych ruchów na moich powiekach, zaaplikowałam sobie cienie do powiek przez "twarde" dotykanie, a więc nawet nie byłam w stanie uzyskać odpowiedniego efektu "przechodzenia" w kolejne odcienie.
Z ciekawością i pewną dozą zazdrości spoglądałam na dziewczynę siedzącą obok mnie (podglądałam jak malować się prawidłowo), która fachowymi ruchami nakładała kolejne cienie - tworząc przepiękne smokey eyes.
Według Pauliny moje nieudolne próby oraz podpowiedzi i poprawki prowadzącej warsztaty makijażowe SEPHORA BEAUTY CLASSES dały jednak piorunujące efekty - o dziwo dla mnie, po chwili (nie oszukujmy się dłuższej chwili), gdy już przyzwyczaiłam się do tej inaczej wyglądającej kobiety w lustrze - niby ja, a jak nie ja
- rezultat był zachwycający i zupełnie inny od tego co sama sobie potrafiłam wcześniej "zrobić".
Niestety pomimo tego, że warsztaty są organizowane co i raz, kolidują mi z zajęciami z jogi. Filozofia dbania o ciało także od wewnątrz, zwycięża z chęcią pomagania swojej twarzy kolorowymi kosmetykami :) a z drugiej strony endorfiny oraz joga twarzy pewnie o wiele więcej wniosą korzyści w moje życie i cerę, a wtedy kolorowe kosmetyki staną się dopełnieniem mojego dobrego wyglądu, a nie będą musiały spełniać roli korektora oraz nie będą musiały tuszować wszelkie niedoskonałości.
Co więc dały mi te warsztaty? Po pierwsze - coś tam jednak się nauczyłam - chociażby, jak ładnie pomalować usta
- to znaczy pomalować tylko usta, a nie wokół ust i jeszcze zęby na dodatek, jak dobrać odpowiednie kosmetyki do ust - no i miałam okazję wypróbować i poczuć się w nowych kolorach szminek (błyszczyka nie zdradzam, ale czasami zmiany są dobre) - efekt pierwszy duet szminka plus konturówka w kolorze brązu pojawiły się już w mojej kosmetyczce - teraz powoli dojrzewam do czerwieni :) i tym razem już będę wiedziała jak tego użyć :)
Po drugie - po raz kolejny udowodniłam sama sobie, że nie ma nic strasznego w tym, że przyznam się, że czegoś nie potrafię, nie umiem, a jak fajnie jest gdy spróbuję :)
Nikt się nie śmieje, nikt nie okazuje zniecierpliwienia - wprost przeciwnie zewsząd spotykam się z przesympatycznymi reakcjami, że jednak mam ochotę spróbować czegoś nowego i zapewnienia, że z każdą kolejną próbą będę coraz lepsza w swoich staraniach i efektach.
Po trzecie - pozytywne zmiany są na zauważalne nie tylko w moim wyglądzie, ale również i w zmianie postawy i podejściu do życia, a więc lepiej późno niż wcale i jak śpiewa Alicja Majewska:
"Być kobietą w każdym calu kiedyś przecież zostać muszę!Być kobietą, być kobietą - marzę ciągle będąc dzieckiem,być kobietą, bo kobiety są występne i zdradzieckie...Być kobietą, być kobietą - oszukiwać, dręczyć, zdradzaćnawet, gdyby komuś miało to przeszkadzać..."
;)