POWROTY PO LATACH - KIM BYLIŚMY... KIM JESTEŚMY...

Dawno, dawno temu w Luxemburgu - 2004 rok
Poniższy tekst powstał dokładnie rok temu w drodze do Luxemburga. Zapisałam go w kalendarzu i zwyczajnie o nim zapomniałam. Za dwa dni ponownie czeka mnie podróż w tamtym kierunku,
a ponieważ urlop postanowiłam spędzić w domu - sprzątając dokumenty, robiąc selekcję ubrań oraz również podobnych bardzo potrzebnych i użytecznych rzeczy - to przypominam sobie,
a Wam opisuję - tamto uczucie towarzyszące mi w powrocie po latach.
Wracam... po 10 latach od wyjazdu z Luxemburga do miejsc i ludzi, z którymi spędziłam trzy lata życia. Niby to krótki czas, lecz wydaje mi się, że jednak stanowił dla mnie skok milowy w moim życiu - życiu, w którym postanowiłam się zmienić.
To niesamowite jak człowiek cały czas wykonuje nad sobą pracę - kształtuje się na nowo, pozbywając się starych nawyków, jednocześnie nabywając nowe - niekoniecznie oczywiście pozytywne :)
Jeśli do tego - podobnie jak ja - pracuje nad swoim charakterem, który wydaje się zjawiskiem niezrozumiałym dla innych, oraz kuriozalnie pewne cechy mojej osobowości są niepożądane w społeczeństwie i u pewnych ludzi, z którymi przebywam - to pewnego dnia można obudzić się
i nie poznać samego siebie.
Oczywiście nie spodziewajmy się, że takie zmiany nastąpią w ciągu miesiąca, roku
- nie, one potrzebują czasu - a w moim przypadku właśnie trwało to jakieś 10 lat.
Rzecz jasna to nie jest tak, że pewnego dnia postanowiłam, że się zmieniam i już - podejmując pewne kroki wcześniej przygotowywałam się do zmian nie tylko otoczenia, ale również siebie.
I gdy przeczytałam powyższe słowa, to wydaje mi się, że właściwie nie pamiętam czasów, gdy nie próbowałam zmieniać się!
Owszem były małe przestoje, okresy buntu - dlaczego to ja mam się zmieniać, gdy ja również muszę tolerować niepożądane zachowania u innych?! Ale takie "gdybanie" to już kwestia naszej interpretacji :)
Zmieniam się, ponieważ tego chcę. Chcę tego, gdyż to przeszkadza - MNIE SAMEJ!!!
Kiedyś miałam momenty ( no dobra uczciwość przede wszystkim - długie okresy),
gdy narzekałam na wszystko i wszystkich dookoła.
Lecz to była droga donikąd - co z tego, że narzekałam, skoro tak naprawdę nie robiłam nic, żeby to zmienić. Błędne koło! Nawet jeśli ktoś uwielbia kręcić się na karuzeli - to i tak w pewnym momencie poczuje odruch wymiotny, więc po co w kółko narzekać?
Tylko podjęcie decyzji i ruszenie "tyłka" spowoduje, że nabierzemy ochotę na zmiany.
Oczywiście mówię tu o zmianach w pozytywnym tego słowa znaczeniu - zapomnijmy w tym momencie o zmianach negatywnych.
Jedną z aktywatorów moich życiowych zmian była choroba - poważna, długotrwała, wyczerpująca.
Oczekując w napięciu na wynik badania histopatologicznego (trzy tygodnie czekania) - całe życie przeleciało mi przed oczami.
I nagle zaczęłam się bać, że jeśli wynik będzie najgorszy z najgorszych to powinnam mieć żal tylko do siebie, że tak bardzo bałam się żyć i podejmować decyzje, że nie spełniłam swoich marzeń. Na szczęście tym razem się udało uciec chorobie, więc do dzieła!
A zatem zaczęłam podejmować ciekawe dla mnie - choć tak naprawdę bardzo proste postanowienia w sprawie własnego życia - zakup samochodu, rozpoczęcie studiów czy kupno mieszkania - "powodowały" we mnie nie tylko stres, ale także i pozytywne myśli. Może i nadal narzekałam, ale już częściej śmiałam się sama z siebie, ze swych obaw, strachów.
Jednak nie pozwalałam sobie samej nie tylko na wycofanie się z raz obranej ścieżki, lecz także na jej porzucenie. Na to zresztą nie pozwalała mi moja własna osobista duma :)
Te zmiany jednak powodowały bardzo często efekt lawiny - od jednej zmiany do drugiej.
W pewnym momencie była pomiędzy nimi prawie niezauważalna granica, następna zaczynała się, gdy jeszcze poprzednia się nie zakończyła. Wobec czego, w całym tym wielkim natłoku zmian, nie miałam czasu, aby pomyśleć o moich obawach czy niepokojach. Tak zwyczajnie pozwalałam porwać się lawinie zdarzeń - oczywiście próbując mieć nad tymi zmianami jakąkolwiek kontrolę - w końcu to moje życie!
Ciekawe, że im bardziej zmieniałam się na lepsze, spełniałam swoje marzenia, realizowałam cele - tym bardziej zauważałam zmianę pewnych ludzi - o których myślałam, że są moimi przyjaciółmi - wobec mnie. Nagle nasze drogi się rozeszły - i pewnie trochę jest w tym mojej winy - ale zmieniając się, oczekiwałam, że moim przyjaciele nie tylko zrozumieją moją potrzebę zmian, lecz także zaakceptują nową mnie - z nowymi celami, marzeniami. A może miałam nadzieję, że pójdą w moje ślady i również zrobią porządek ze swoimi przeszłościami, problemami - pewnie zbyt wiele oczekiwałam.
A co do tego wszystkiego ma powrót po latach...
Powracając do ludzi sprzed lat - nagle zorientowałam się, że być może wcale tak bardzo się nie zmieniłam, a może zwyczajnie przy nich zawsze byłam sobą - więc nie było potrzeby zmiany, żeby nadal było mi w ich towarzystwie cudownie. Jeśli pomimo sporadycznych wieści i kartek okolicznościowych - można z kimś usiąść i rozmawiać o wszystkim, i o niczym - mając uczucie, że wcale nie minęło od naszej ostatniej rozmowy 10 lat, lecz zaledwie tydzień - to znaczy, że żadne przymusowe zmiany nie są mi potrzebne - muszę tylko uczciwie być sobą, a nie udawać kogoś kim nie jestem.
A co do powrotu do pewnych miejsc, które znaliśmy, często odwiedzaliśmy.
Czy nasze spojrzenie na nie jest takie same?! Czy można patrzeć na coś i widzieć to za każdym razem inaczej? A może spostrzegamy więcej, niż widzieliśmy poprzednio? Jaki wpływ na nasze postrzeganie ma nasz nastrój, przeżycia, czy też tak jak w moim przypadku - spoglądanie na wszystko przez obiektyw aparatu fotograficznego? Spojrzenie przez obiektyw jest ograniczone, skupiam się tylko na małym zarysie widoku - czy więc jest prawdziwy? Wiem, że moje "oko" wychwytuje zdecydowanie więcej szczegółów - jest bardziej wyczulone na światło, barwy - więc teraz często robiąc zdjęcia, pozwalam sobie na chwile przerwy - daję czas własnemu mózgowi, żeby "zrobił" zdjęcie, węchowi, by mógł zapamiętać zapach, uszom, by mogły usłyszeć świergot ptaków, gwar ulicy - gdy wrócę ponownie w to samo miejsce, będę mogła zdecydowanie więcej o nim opowiedzieć, niż gdybym posługiwała się tylko aparatem.
A miejsca, które ponownie odwiedziłam po latach - zapamiętałam naprawdę cudownie!
I  tak naprawdę, nie jest ważne to, jak bardzo ja się zmieniłam - bo, emocje we mnie pozostały wciąż te same. To właśnie emocje są kwintesencją moich wspomnień. Dzięki nim mogłam cieszyć się powrotem w dawno niewidziane miejsca. Wciąż cieszą mnie małe detale, piękne widoki, ciekawe miejsca.
I doszłam do pewnego wniosku - ludzie wciąż gnają przed siebie, starają się odwiedzać coraz to nowe miejsca, poznać nowych ludzi - lecz czy w natłoku nowych wrażeń mają czas na powrót do wspomnień, do własnych niezrealizowanych marzeń. Czy pragnąc wciąż czegoś nowego - nie tracimy bezpowrotnie nie tylko czasu, lecz i ludzi wokół siebie, tych których nie zauważyliśmy, nie poznaliśmy - a być może właśnie z nimi mogliśmy przeżyć niezapomniane chwile...
Zmieniają się nasze cele, nasze marzenia... zmieniamy się my sami! 
Dlaczego tak trudno nam spocząć na chwilę - zajrzeć do albumu ze starymi zdjęciami, do pamiątek sprzed lat, powrócić do ludzi sprzed lat?
I odpowiedzieć sobie na pytanie
- kim byłam i kim jestem?
- czy byłam, czy jestem szczęśliwa?

Podobne Posty:

0 komentarze

Flickr Images

Popularne Posty

Instagram