W TĘ SAMĄ STRONĘ - TO ZNACZY W KTÓRĄ?

Kwiaty do kwiatów lgną i cieszą nasze oczy, tak jak książka cieszy nasz umysł...


Więc, przeczytałam nową książkę Marty Radomskiej „W tę samą stronę”… I tak wiem nie zaczyna się zdania od „więc”. Przyznaje się jakoś z gramatyką języka polskiego nigdy nie było u mnie za ciekawie („Ubaw” pisze to osoba, która „prowadzi” bloga! ), ale nigdy nie przyszło mi do głowy, aby tak zaczynać zdanie – jakiś instynkt gramatyczny widocznie we mnie działa. Choć przyznaję się, czasami nie umiem poskładać prawidłowo zdania – może jakiś kurs dokształcający z gramatyki jednak by się przydał?!
Wracając do książki – to już siódma książka Marty Radomskiej – ale pierwsza, w której nie ma wątku kryminalnego, choć jest zagadka. Osobiście uwielbiam poprzednie książki – bardzo przypominały mi twórczość Joanny Chmielewskiej, królowej polskiego kryminału. Te wartkie akcje, zagadkowe zgony, tajemnicze kradzieże, no i przede wszystkim barwni bohaterowie – tworzyły historie biegnące tak prędko, że człowiek dostawał „zadyszki” czytając o kolejnym zwrocie akcji.
Ta książka, jest jednak inna. To powieść obyczajowa, o spotkaniu w dość niejasnej sytuacji dwojga ludzi – Niny i Adriana. Oboje wiodą życie u boku swoich partnerów – Adrian z żoną, Nina z chłopakiem. Jednak oprócz próby rozwikłania zagadkowego zaginięcia w sumie „głównej” bohaterki Izy  – starają się zrozumieć własne życie, a zwłaszcza „co” lub „kto” w nim jest nie tak, jak powinno i jak chcieliby, żeby było.
Tym razem Autorka scenerię całej powieści (z małymi wyjątkami) umieściła w przepięknym miejscu – dworek w głębi lasu, niedaleko jeziora – moja dusza romantyczki zakochała się w tym miejscu po prostu z marszu. Nie ma już biegania – no może jedynie psa, lub za psem – za to spacery zawsze, i o każdej porze. I tu ujawnił się niezwykły talent poetycki Pani Marty:
„… nie zauważyła nawet, gdy na jej ramieniu przysiadł motyl. Dostrzegła go dopiero na fotografii. Musiał to być ten sam, który krążył wokół niej, gdy zmierzała w kierunku plaży. Może to właśnie on sprawił, że w powietrzu na tę jedną, jedyną chwilę osiadł kryształowy pył piękna.”
Oczami duszy widzę tę scenerię i zachwyt chwyta mnie za gardło… przepięknie…

Z rozbawieniem obserwowałam bohaterów, jak zaprzątnięci nagłym zniknięciem siostry i przyjaciółki, próbują rozszyfrować otrzymane listy, i ułożyć w logiczną całość strzępki informacji zdobywane z trudem i mozołem. Jednocześnie, między tym obojgiem zaczyna rodzić się coś, na co na pewno nie byli gotowi, a co pozwoli im zrozumieć osobiste sytuacje w jakich oboje znaleźli się, wydaje się, że trochę na przekór własnym chęciom i potrzebom.
Szczególnie przyglądałam się Adrianowi – wciąż uczę się facetów. Z totalnym zrozumieniem podeszłam do tego, że wielu mężczyzn przyjmuje to, co się wokół niego dzieje jako szczególnie uprzykrzoną i irytującą sytuację, która zaburza jego „święty spokój”. Skoro w życiu zawodowym czuje się jak ryba w wodzie, dlaczego więc, w życiu prywatnym nie radzi sobie i nic nie jest tak oczywiste jak w zawodzie chirurga?! Nie mówiąc już o tak nieprzyjemnej sytuacji, jak „stanie” pomiędzy własną żoną i przyjaciółką siostry, o zaginionej siostrze nie wspominając.
„Boże, dlaczego dałeś mi taką siostrę, taką żonę i ani krzty cholernej dyplomacji?”, pomyślał zirytowany. Cierpliwość też otrzymał wybrakowaną.”
Na dodatek, a może dzięki obecności Niny, zaczyna myśleć i przyznawać się przed samym sobą, że jego małżeństwo jest raczej na pokaz i zaczyna się z tą świadomością źle czuć. I to nie jest sytuacja z tych nieprzyjemnych w których pojawia się ta trzecia i niszczy małżeństwo. Czasami między dwojgiem ludzi dzieje się lub nic się nie dzieje – przede wszystkim z ich własnej woli i przyczyny już nic takiego, co może ich cieszyć, czy też spajać ten związek. Są ze sobą, ponieważ obojgu do tego momentu było tak wygodnie, albo też nie widzieli przed sobą innej perspektywy.
„Była coraz piękniejsza. Coraz bardziej zadbana. I coraz bardziej, niestety, tylko na pokaz.”
Czy więc przypadkiem nie jest tak, że siostra swoim zniknięciem przysłużyła się bratu?!
Nina też nie ma lekko w życiu. Nie dość, że podpadła swojej szefowej – odchodząc w sposób nie tylko nieprzemyślany, ale gwałtowny, to jeszcze partner zaczyna naciskać na coś, na co Nina chyba nie jest gotowa. Nagle też w całej zagmatwanej sytuacji dochodzi do wniosku, że sama sobie była trochę winna tym sytuacjom – nie tylko zgadzając się na wszystkie propozycje, ale pozostając bierna na wszelkie takie sytuacje. Czy więc zaginiecie przyjaciółki przysłuży się Ninie?
„Nieważne, co działo się w jej życiu i jaka nawałnica się przez nie przewalała. Księżyc był tą magiczną ostoją, jedynym elementem, który nigdy nie mijał, gdy wszystko inne odchodziło w dal.”
A może to właśnie dzięki przyczynie zaginięcia Izy – Nina spróbuje odmienić coś w swoim życiu, czasami to co spotyka innych ludzi budzi w nas pragnienie do zmian w nas samych?
„Tylko pogodzenie się z własnymi możliwościami, ograniczeniami i tym, co pragnie się ofiarować światu lub zachować dla siebie, pozwoli podjąć dobrą decyzję.”
A Iza? Czy się odnajdzie? Czy zrozumie, że nie jest sama, że nie musi być i walczyć w pojedynkę z tym co zesłał jej los? Bo to cudownie mieć w życiu taką przyjaciółkę, która rzuca wszystko, by Ci pomóc w kłopotach. Oczywiście pod warunkiem, że choć trochę wtajemniczysz ją w swoje kłopoty, a nie zostawisz, by sama się wszystkiego domyśliła. Czy to nie fajnie mieć brata, który pomoże w każdej sytuacji? Przecież, po to ma się właśnie rodzeństwo, by się wspierać i mieć zawsze kogoś, kto cię zrozumie, czasami nawet nie pytając.
Z własnego doświadczenia wiem, że mimo najszczerszych chęci przyjaciół i bliskich – nikt nie jest w stanie czytać w moich myślach, więc jeśli nie powiemy o swoich problemach, nie otrzymamy pomocy, gdy już sami sobie z tym wszystkim nie poradzimy. A od problemów nie ma ucieczki…
Autorce po raz kolejny udało się stworzyć nie tylko przesympatycznych bohaterów swojej opowieści, ale również cudowną historię, która mam nadzieję skończy się happy endem – w sumie zakończenie nie daje mi tej pewności, a może taki był właśnie zamiar pisarki?!
Natomiast mimo całej mojej sympatii do twórczości Pani Marty – pojawiło się z tą książką małe „ale”. Nie ukrywam, że powieści obyczajowe to moje ulubione książki. Powieści kryminalne bez zastrzeżeń przyjmuję napisane tylko przez wspomnianą wcześniej Joannę Chmielewską, i oczywiście dwie poprzednie trylogie Marty Radomskiej – humor jaki się w tych książkach pojawia, sprawia, że historia kryminalna, która zazwyczaj „mega” mnie stresuje daje się przeżyć, bez szkód na meblach, sprzątania czystego…
Tak naprawdę wiek bohaterów powieści kryminalnych staje się dla mnie sprawą drugorzędną, podczas gdy w powieściach obyczajowych szukam już raczej bohaterów nie tyle dojrzałych i doświadczonych przez los – i nikomu nie wypominam wieku, ale przy moich 46 latach – czytanie o perypetiach 30-latków (choćby nie wiem jak sympatycznych) staje się po prostu nie do „zniesienia”.
Dlaczego?
Bo chyba, pojawia się we mnie zazdrość, że mi się nie udało tak jak im znaleźć tej drugiej połówki w „odpowiednim” czasie, jakkolwiek ten odpowiedni czas każdy sobie tłumaczy. Czy może dlatego, że ja również zgadzałam się z innymi i nie walczyłam o swoje prawa, ciężko pracując, dając z siebie maksimum, czego nikt nie docenił? Czy poddając się sugestii innych – w czym źle wyglądam, czego mi nie wypada, co powinnam, a czego nie powinnam robić?
Pobożne życzenie „znów mieć 30 lat i dzisiejszą mądrość”
I jeszcze jeden cytat z książki:
„- Jak myślisz, co mi urośnie? Skoro od kłamstw rośnie nos, to od bycia zołzą chyba też coś powinno.
Strach pomyśleć, co może rosnąć od głupich pomysłów.”
No cóż – bywałam zołzą, wredną wiedźmą i miałam mnóstwo głupich pomysłów – w nadmiarze nie urosło nic, więc nie ma strachu!



Podobne Posty:

0 komentarze

Flickr Images

Popularne Posty

Instagram